Mimo tego, że rekolekcje UW planowałam od pół roku, przed samym wyjazdem ogarnął mnie strach i zwątpienie. Szukałam wymówek i zaczęłam rozważać sens, na szczęście pojechałam. Wiedziałam z czym się wybieram i nad czym chcę pracować. Miałam to w głowie całkiem poukładane, jednak Pan Bóg pokazał mi wiele innych rzeczy i zburzył „lekko” mój plan. Myślałam, że jadę do Boga ze swoimi problemami, a czuję, że byłam tam nie tylko dla siebie. Z perspektywy czasu, wydaje mi się, że takie było moje, wyznaczone przez Niego zadanie. Być może taki był Jego zamiar...
Do rekolekcji podeszłam z największą otwartością na jaką było mnie stać. I chociaż czasem było trudno, na pewno nie żałuję ani chwili. Dostałam bardzo wiele. Czuję spokój. Pan Bóg pozwolił mi doświadczać siebie jak nigdy dotąd. Trudno mi opisać jak bardzo Go odczułam. Na nowo odkryłam Go w Eucharystii. To była moja największa od Niego łaska.
Pragnę podziękować Bogu za ogrom miłości i łask jakimi mnie obdarzył. Za to jak mnie prowadził i jakich ludzi postawił na mojej drodze. Za sens jaki widzę w swoim życiu, w mojej rodzinie i byciu nie tylko dla siebie. Z nadzieją i ufnością patrzę w przyszłość. Chcę podążać drogą, którą mi wyznaczył. Chwała Panu!
Magda K.
Kilka lata temu , gdy coraz bardziej doświadczałem skutków zranień wyniesionych z domu, w którym doświadczając od ojca agresji, pogardy, nienawiści względem mnie, wyrosłem w poczuciu kompletnej bezwartościowości jako człowiek a przede wszystkim jako młody mężczyzna. Strach, lęk ,samotność, brak bezpieczeństwa były mi jedynymi uczuciami jaki znam. Był mi one wówczas najbliższe. To co potrafiłem najlepiej to izolacja i zamknięcie się na ludzi, braku zaufania do Boga i siebie samego.Miłość, zaufanie, bliskość, tworzenie jakiejkolwiek relacji z drugim człowiekiem były dla mnie czymś zupełnie abstrakcyjnym. Wyparłem je i zagłuszyłem. Nawet o nich nie marzyłem.
Gromadzone przez ponad 10 lat, i coraz bardziej rosnące poczucie bycia nikim, nauczył wegetacji, pozbawiły chęci życia, realizacji planów marzeń które, mimo wszystko jednak głęboko w sercu istniały. Aby lepiej przetrwać, jakoś sobie poradzić ze swoimi uczuciami, emocjami, w miarę normalnie żyć, ukryłem i wyparłem przed samym sobą i innymi wewnętrzną depresje.
I tak po latach usiłowania i udawania że żyję przyszedł czas doświadczenia całkowitej własnej niemocy, zupełnej bezradności i bezsilności, ...bezsensu życia. Nie potrafiłem już tak dalej żyć, wyłem z bólu i rozpaczy. Zacząłem prosić Jezusa o pomoc. Jezu pomóż, ratuj... już tak dalej nie mogę, nie potrafię i nie chcę żyć...
Wtedy, nie wiem dlaczego ale każdego dnia zacząłem chodzić na Eucharystie, „coś” mnie Tam pchało. Coraz częściej wstępowałem na adoracje Najświętszego Sakramentu i tam rozmawiałem z Bogiem na modlitwie, albo po prostu siedziałem chcąc odpocząć od tego co mnie przygniatało.
Nie minęło kilka miesięcy jak pojawiłem się na moich pierwszych rekolekcjach - Ignacjański fundament. Jadąc tam kompletnie nie wiedziałem co mnie tam spotka, nawet nie potrafiłem sobie założyć jak przeżyje ten tydzień. Pojawiały się racjonalne tłumaczenia że może lepiej nie jechać itp.; ale jednocześnie jak nigdy wcześniej w życiu odczuwałem pokój i wewnętrzny głos w sercu że, mam tam być. Taki skok w zupełne nieznane... Jedynie co mogłem i chciałem to najlepiej jak potrafię dać ten czas Bogu, niech On teraz działa skoro „tu mnie przyciągnął...”
To było absolutnie powalające z radości doświadczenie Jego obecności, tego że On naprawdę jest. Jest w moim życiu. Że akceptuje i przyjmuje mnie takim jakim jestem, z całą trudną historią którą ja przyjąć nie potrafiłem ani nie umiałem.
Na bazie tego Bożego dotknięcia rozpoczął się zupełny nowy etap mojego życia. Zacząłem drogę do odnajdywania siebie takiego jakim mnie Bóg stworzył, jakim mnie pragnie i widzi. Wstąpiłem do wspólnoty neokatechumenalnej. Podjąłem terapię ...!!!
Dziś z perspektywy czasu widzę jak Bóg prowadzi i odmienia moje życie. Głęboko doświadczam i wierze że, jeśli szczerze proszę i otwieram się na działanie Ducha Św., On hojnie odpowiada na prośby i daje swoje dary. Często w pierwszej chwili wydawały mi się „One” nie zrozumiałe, i tak bardzo różne od moich ludzkich ułomnych i bardzo ograniczonych wyobrażeń. Ale dziś z upływem czasu widzę jak wszystkie niby przypadkowe wydarzenia które przynosi każdy dzień, powoli układają się w Bożą logiczną całość. Dostrzegam że, żadnej z najważniejszych i przełomowych decyzji w swoim życiu, niemalże sam nie planowałem, były wówczas poniekąd z „przypadku”. Mogę dziś powiedzieć z pewnością że to precyzyjny plan Boga i prowadzenie Ducha Św. Sam nigdy tych wszystkich doświadczeń, wydarzeń bym nie ułożył i nie zaplanował.
Często wracam pamięcią do wydarzenia gdy o 3 w nocy podczas rekolekcji obudziłem się w ogromnym płaczu, nie mogłem zasnąć, poszedłem do kaplicy i otworzyłem „jak zwykle przypadkiem” Pismo Św. na słowach: < Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz skąd przychodzi i dokąd podąża > Jest dla mnie fascynująca i zadziwiająca Jego obecność, jak bardzo nie mam wpływu na to, jak prowadzi i jak odmienia jeśli tylko Go o to prosimy.
Całe dotychczasowe życie tkwiłem w wewnętrznych lękach i ranach wyniesionych z domu, kiedy to w najważniejszym okresie kształtowania się siebie, doświadczając agresji i odrzucenia od własnego ojca, moje uczucia przełożyły się na pragnienia homoseksualne a to z kolei jeszcze bardziej przyczyniło się do nie akceptacji i pogardy do siebie samego.
Pragnąłem być kimś innym, patrzałem z podziwem i zazdrością na życie innych u których wydawało mi się że jest ono lepsze że, Bóg jest dla nich hojniejszy, łaskawszy, bardziej miłosierny i wyrozumiały. Uświadomiłem sobie że nigdy nie zwracałem się do Boga, Boga jako Ojca, mimo wiary że On jest. Mimo powierzania Mu się aktem woli, głęboko w sercu tak bardzo bałem się mu zaufać, tak bardzo towarzyszył mi lęk przed Jego Miłością o której przecież tyle słyszałem. Bałem się że będzie nie czuły, zbyt wymagający, zbyt ostry, wręcz okrutny w swojej woli i z planami względem mnie, że da mi takie doświadczenie i krzyż że się nie podniosę pod ich ciężarem. Że będzie identyczny jak ojciec którego poznałem i doświadczyłem w domu.
Widzę jak bardzo obawiałem się że, jeśli przyjdzie do mnie to w wichrze, w ogniu i trzęsieniu ziemi a nie delikatnym powiewie wiatru – jak To zrobił w Swojej Mądrości na rekolekcjach uzdrowienie wspomnień, jak bardzo pragnął na początku oczyścić mój zafałszowany obraz Jego Miłości do mnie. Najpierw pokazał mi a następnie zabrał niewyobrażalnie wielki żal że nie było Go w najtrudniejszym okresie mojego życia, gdy Go tak bardzo wtedy potrzebowałem.
Dziś po wzlotach i upadkach, po latach różnych doświadczeń szukania i odnajdywania, poznawania i akceptowania siebie samego, min. w trakcie terapii, demony przeszłości nie odeszły tak, jakbym po ludzku tego oczekiwał, to jeszcze pewnie długi proces uzdrawiania trudnych bolesnych ran, ale wszystkie te rzeczy nabrały dużo mniejszego znaczenia, nie są już tak ważne a może i najważniejsze jak do tej pory.
To co doświadczyłem na rekolekcjach UW to najpierw oczyszczona a teraz powoli i cierpliwie odbudowywana relacja z Bogiem, Bogiem-Ojcem. To relacja z Nim - To, co najważniejsze w życiu. To On dopiero teraz daje mi pokój w sercu, nadzieje i wiarę abym potrafił zamknąć bolesną przeszłość i wejść dalej w nowy etap życia. Nie wiem jaki i dokąd - ale z Nim.
Wiele lat prosiłem o Jego miłość, żeby mi Ją pokazał, dotknął Nią, tak wiele we mnie niezaspokojonych pragnień emocjonalnych. Dziś widzę że Bóg mi Tę Miłość zawsze dawał tylko ja nie potrafiłem jej przyjąć, przez lęki i zranienia z przeszłości. Nie proszę już o Nią, bo Ona zawsze mi towarzyszy ale o to abym umiał się na Tę Boża Miłość otwierać i przyjmować ją. Żebym coraz bardziej Jemu zaufał.
Po rekolekcjach UW nie próbuje już na siłę przyspieszyć, zaplanować i odnaleźć swojego „lepszego i tego jedynego powołania” którego Bóg ma niby mieć dla mnie jeśli tylko intensywnie będę tego szukał. Zaczynam powoli akceptować siebie tu i teraz z tym kim jestem, co przeżywam i z wszystkimi bolesnymi skutkami z przeszłości które mają konsekwencje dzisiaj. Widząc i wierząc że wszystko co mnie spotyka, dotyka Tu i Teraz jest dla mnie najlepsze „tylko” na dziś dzień , i tylko w tym momencie, ale z nadzieją i wiarą że jutro może się wszystko zmienić, może być inne, nowe.
Wierzę i każdego dnia coraz bardziej chcę wierzyć - że cokolwiek mnie spotka, cokolwiek zrobię w swoim życiu, jakąkolwiek podejmę decyzje w swojej ludzkiej słabości, która mnie przybliży a może oddali od Niego - że On Bóg, Bóg-Ojciec Będzie i Jest zawsze przymnie.
Michał
Panie Jezu dziękuję Ci za łaskę zrozumienia historii mojego życia – tego skąd jestem i dokąd zmierzam. Wyprowadziłeś mnie na pustynię i mówiłeś do mojego serca. Chwała Tobie Panie!
Basia z Mrągowa.
Spojrzeć na naszych winowajców oczami Chrystusa będziemy mogli wtedy, kiedy przybijemy nasze zranienia i grzechy do krzyża Chrystusa.
Ks. Kazimierz.